
Historia kuchni i kulinariów jest nie mniej ciekawa niż historia królestw, rycerzy i wielkich bitew!
Zapraszam do lektury krótkich ciekawostek!
Łukasz Radzikowski
Historia bobu

Bób to jedna z najstarszych roślin uprawnych w historii ludzkości. Już w starożytnym Egipcie, Grecji i Rzymie stanowił podstawę diety zwykłych ludzi. Archeologowie odkryli nasiona bobu w grobowcach faraonów, a starożytni Rzymianie uważali go za symbol odrodzenia i życia wiecznego.
Skąd pochodzi?
Bób występuje tylko w warunkach uprawy więc nie wiemy skąd pochodzi. Z rejonu Morza Śródziemnego i Azji Środkowej rozprzestrzenił się na całą Europę, gdzie przez wieki był nazywany „mięsem biednych” ze względu na wysoką zawartość białka. W średniowieczu bób był tak ważny, że jego zbiory często decydowały o przetrwaniu całych społeczności. Mawiano „Bób, kiedy głód; kiedy nie ma głodu, to się nie chce bobu.” Ta roślina pięknie kwitnie!
Do Polski bób trafił w średniowieczu i szybko zadomowił się w naszej kuchni. Był szczególnie popularny wśród chłopów, którzy doceniali jego sytność i wartość odżywczą. W XX w. popularność bobu znacznie spadła i został wyparty przez ziemniaki i inne warzywa. Ziemniaki bobowi „zadały bobu” – czyli go pokonały.
W kuchni
W starożytnej Grecji bób miał ambiwalentny status – z jednej strony był podstawą diety, z drugiej uważany za nieczysty. Pitagoras zabraniał swoim uczniom jego spożywania, wierząc, że zawiera dusze zmarłych. Bób był używany podczas lemurii, święta ku czci zmarłych, gdzie służył jako rodzaj okupu dla dusz. Wzmianki o bobie pojawiają się w Biblii, np. w Księdze Ezechiela, gdzie jest wymieniony jako składnik chleba. W folklorze słowiańskim bób był łączony ze zmarłymi i używany do wróżenia.
W kuchni śródziemnomorskiej bób do dziś odgrywa ważną rolę. Włosi przygotowują z niego „fava”, Grecy słynną „fava Santorinis”, a w krajach arabskich popularna jest „ful medames” – danie z gotowanego bobu podawane na śniadanie. My najczęściej jemy po prostu ugotowany. Czasem z dodatkami np. czosnku.
Właściwości
Bób to prawdziwa bomba odżywcza. Zawiera około 26% białka, które jest bogate w lizynę – aminokwas często deficytowy w diecie roślinnej. Jest również źródłem błonnika, kwasu foliowego, żelaza, magnezu i potasu.
Szczególnie cenne są młode strąki bobu, które można jeść w całości. Zawierają one witaminę C, beta-karoten i związki przeciwutleniające. Bób ma niski indeks glikemiczny, co czyni go idealnym dla diabetyków.
Bób zawiera też lewodopę, która w organizmie ludzkim zamienia się w dopaminę. A dopamina odpowiada za nasze dobre emocje. Lewodopa stosowana jest też w leczeniu choroby Parkinsona.
Comeback
Dziś bób przeżywa renesans w kuchniach całego świata. Szefowie kuchni doceniają jego delikatny, orzechowy smak i uniwersalność. Można go dodawać do sałatek, zup, risotto czy past. Młode strąki świetnie komponują się z miętą, cytryną i serem feta.
Bób to nie tylko smaczne, ale i zrównoważone źródło białka, które może pomóc w redukcji spożycia mięsa. W czasach rosnącej świadomości ekologicznej, ta zapomniana roślina strączkowa zasługuje na powrót do naszych talerzy.
Historia pomidora

Pomidory są jednym z najbardziej popularnych i lubianych warzyw. Jadamy je na surowo, ale i przerobione na wiele sposobów. Skąd wzięły się na naszych stołach?
Pomidory pochodzą z Ameryki Południowej. Uprawiali je Aztekowie. A nazywali „tomatl”. Stąd w części języków europejskich pomidor ma nazwę zbliżoną. Do Europy przypłynęły wraz z konkwistadorami w XVI wieku. Zwane pomo d’oro – czyli „złote jabłka”. Czemu złote? Bo konkwistadorzy przywieźli najpierw żółte pomidory.
Pomidory jednak zawrotnej kariery szybko nie zrobiły. Uważano je bowiem za trujące. Uważano, że zamieniają krew w kwas. Po zjedzeniu pomidorów faktycznie zdarzały się zgony. Czemu? Bogata arystokracja jadała je podane w naczyniach wykonanych z materiałów wchodzących w reakcję z sokiem z pomidora – tworząc szkodliwą mieszankę. Dodatkowo te pierwsze przywiezione pomidory były małe i gorzkawe. A i dziś wiele osób uważa, że nie można łączyć pomidorów i ogórków. Można! Ogórek zawiera jednak enzym, który obniża zawartość witaminy C na styku ogórka z pomidorem. Ot cała zbrodnia…
Do XIX wieku pomidor zatem w wielu krajach był rośliną ozdobną. We Francji uważny był za afrodyzjak. Jadalną stawał się stopniowo. W dodatku pomidory są bardzo zdrowe – są źródłem potasu, witamin i likopenu – przeciwutleniacza działającego antyrakowo. Co ciekawe lepiej przyswajalny likopen wytwarza się podczas termicznej obróbki, czyli gotowania, pieczenia czy smażenia pomidorów. A i odmian jest wiele: małe, duże, kwaskowe, słodkie, żółte, malinowe, czerwone, a nawet czarne.
Pomidor do Polski przyjechał wraz z królową Boną. Od XIX wieku pomidor zaczął pojawiać się coraz częściej na stołach. Jednak, jak wspominał Jerzy Waldorff, jeszcze do początku lat 30 XX wieku był rarytasem. A do lat 80 pomidory w Polsce można było kupić tylko w sezonie letnim. Nie sprowadzano ich zza granicy. Znaleziono na to sposób – koncentrat pomidorowy. Stołówkowa pomidorowa z koncentratu znana jest prawie każdemu. Podobnie jak pomidorowa z niedzielnego rosołu. Pomidory jemy w sałatkach, zupach, sosach, z mięsem, solo, przecierach czy w keczupie. Cenimy nie tylko smak, ale i pomidorowy zapach.
Pomidor zakradł się też do sztuki. Że wspomnę tylko: „Pan pomidor wlazł na tyczkę i przedrzeźnia ogrodniczkę” Brzechwy, „Addio pomidory” śpiewane przez Wiesława Michnikowskiego czy dramat kryminalny „Zielone smażone pomidory”. A zabawę w „pomidora” zna każde dziecko. Pomidor ma swoje święta – 11 września w Polsce. Najsłynniejsza jest z pewnością Tomatina w Hiszpanii – 28 sierpnia, kiedy w Buñol odbywa się bitwa na pomidory.
Historia schabowego

Kotlet schabowy powszechnie gości na polskich stołach. Zdawałoby się, że część tradycyjnej kuchni polskiej. Nic bardziej mylnego! Pociesza to, że w naszej rodzimej kuchni ciężko znaleźć coś rdzennie polskiego, bo powstawała ona na styku wielu kultur.
Słowo „kotlet” wywodzi się z francuskiego „côtelette” oznaczającego żeberko lub kawałek mięsa wyciętego wraz z żebrem. Stąd wersja schabowego z kością. Ponadto słowem „kotlet” określa się inne potrawy z mięsa – najczęściej smażonego w różnych wersjach. Pojawiały się one w kuchniach wielu narodów. Skąd jednak „kotlet” w języku polskim? Otóż pierwszy raz „kotlet” pojawia się w 1860 roku książce „365 obiadów za pięć złotych” Lucyny Ćwierczakiewiczowej – ekscentryczki, feministki i smakoszki. „Kotlet” autorka uważała za danie proste i raczej dla mniej zamożnych. Biorąc pod uwagę, że jej książka sprzedała się w nakładzie większym niż dzieła Mickiewicza, to kotlet zawitał do każdego niemal domu.
Już w X wieku Słowianie jadali coś w rodzaju kotletów schabowych. W Ostrowie Lednickim znaleziono resztki przypominające kotlety schabowe. Pierwotnie kotlet pojawiał się na stołach arystokracji włoskiej i francuskiej. Przyrządzano go z cielęciny. Później przewędrował do Austrii. Tam jednak nie odtworzono go tak samo. Rozplackano kawał cielęciny cieniutko, a nie posiekano. I tak powstał sznycel. A ten z kolei przewędrował z Austrii do Polski. Z tym że cielęcina w Polsce była droga. Zamieniono ją na wieprzowinę. I smażono grubiej.
Kotlet schabowy przetrwał w kuchni polskiej do dziś. Co ciekawe nie zabił go komunizm. Przeciwnie! Kotlet schabowy stał się standardowym daniem stołówek zakładowych, barów mlecznych i niedzielnych obiadów. Charakterystyczny dźwięk ubijania schabu tłuczkiem do mięsa wydobywał się z okien i przenikał cienkie ściany bloków z wielkiej płyty. Konia z rzędem, kto przynajmniej raz nie słyszał tego dźwięku! Schabowy tak bardzo wpisał się w polską tradycję, że w zasadzie nie musimy mówić „kotlet schabowy”. Wystarczy „schabowy”. I wszystko jasne! Nie ma większej uroczystości rodzinnej bez schabowego! Wesele bez schabowego? Łeee… Z tego przyzwyczajenia do schabowego zaczęliśmy go nawet nazywać pieszczotliwie „schaboszczakiem”. I doczekał się własnego święta – Dzień Kotleta Schabowego obchodzimy 7 listopada.
Każda rodzina ma własną tradycję smażenia schabowego przekazywaną z pokolenia na pokolenie. Jedni dodają specjalne składniki do panierki, inni marynują schab. Smażymy na oleju, na maśle albo na smalcu. Dodatki wedle uznania. Chociaż najbardziej popularne są wariacje na temat kapusty.
Że nie zdrowy? Oj tam, oj tam! 100 gram schabu ma tylko 140 kalorii. Usmażony z panierką już 280. Schab to mięso dość chude. Dostarcza wiele białka i witamin grupy B. Poza tym czasem trzeba sobie zrobić przyjemność!
Historia lodówki

Czy zastanawialiście się kiedyś w jaki sposób radzono sobie z żywnością bez lodówki? A było to konieczne. Albo jak to możliwe, że jednym z ulubionych deserów Marii Antoniny w upalne dni były lody? Otóż nasi przodkowie byli sprytniejsi niż nam się wydaje. I bardziej ekologiczni 😊
Żywność ma to do siebie, że zazwyczaj szybko się psuje. I jednym ze sposobów na zachowanie jej świeżości jest chłodzenie lub zamrażanie. Na przestrzeni wieków doskonale sobie z tym radzono. Jednym ze sposobów było sprowadzanie lodu z gór. Było to jednak dość uciążliwe. Lód topił się po drodze. Poza tym logistyka transportu lodu była bardzo kłopotliwa, wymagała zatrudniania wielu pracowników, koszty były wysokie. Bywało i tak, że lód sprowadzany był statkami z odległych miejsc, np. ze Skandynawii. I był to całkiem niezły biznes! Same USA zużywały rocznie 25 mln ton lodu!
W krajach, gdzie bywały srogie zimy radzono sobie inaczej. Budowano specjalne pomieszczenia. Były to lodownie umieszczone w oddzielnym budynku lub wykopane w ziemi w pobliżu zabudowań, zwykle w zacienionych, wilgotnych miejscach. Wnętrze lodowni miało najczęściej charakterystyczne półkoliste sklepienie i było wyłożone kamieniem, z hakami wystającymi z muru do zawieszania mięsa. Lodownie posiadały kanał odprowadzający wodę z topniejącego lodu. Do środka prowadził długi korytarz z dwiema parami drzwi. Żeby otworzyć jedne, trzeba było zamknąć poprzednie. Chłodzenie produktów w lodowni odbywało się przy użyciu naturalnego lodu, który pozyskiwano zimą z pobliskich zbiorników wodnych lub używano ubitego śniegu, który po polewaniu wrzącą (!) wodą zamarzał tworząc bryłę lodu. Lód był przewożony na saniach do lodowni, gdzie umieszczano go na drewnianych półkach i izolowano za pomocą słomy, trocin, mchu lub sitowia. Taka lodownia utrzymywała stałą temperaturę około 4 stopni nawet w lato. Niestety mogli sobie na nią pozwolić głównie ludzie zamożni.
Historia lodówek sięga pierwszej połowy XIX wieku, kiedy Amerykanin Thomas Moore wynalazł pierwszą lodówkę zasilaną parą, jednakże ten model nie zdobył popularności. Później, w 1876 roku, karierę rozpoczął niemiecki inżynier Carl von Linde, który opracował pierwszą lodówkę elektryczną.
Pierwsze lodówki były dość prymitywne i miały prostą konstrukcję. Były one zazwyczaj drewniane, z metalowymi drzwiczkami i wewnętrznymi półkami. W latach 20. i 30. XX wieku, lodówki zyskały na popularności, zostały udoskonalone i stały się bardziej dostępne. Po wojnie zanim się zupełnie upowszechniły popularne były też szafki na ścianie pod oknem, które w zimę utrzymywały niską temperaturę. A dziś lodówkę ją niemal każdy.
Historia kefiru

Pomimo, że kefir znany był już w starożytności, to karierę na świecie zaczął robić dopiero w XIX wieku. Kefir pochodzi z Kaukazu. Był tradycyjnie wytwarzany przez pasterzy z mleka krowiego, koziego lub owczego. Pasterze wieszali skórzane worki z kefirem nad drzwiami tak, aby były trącane przez przechodzących przez nie ludzi. W ten sposób kefir mieszał się — uzyskując odpowiednią konsystencję. Kefir uważano niemal za święty napój, ponieważ jedna z legend mówi, że to sam Mahomet podarował ludziom ziarna kefirowe.
Nazwa kefir prawdopodobnie wywodzi się z języka tureckiego: „Keyif” oznacza radość a „kopur” to pianka, a „ker” – sfermentowany.
W XIX wieku ziarna kefirowe otrzymali Rosjanie i zaczęli go wytwarzać w Moskwie. I tu ciekawostka! Oryginalny kefir nie jest produktem wyłącznie bakterii, a wielu symbiotycznych mikroorganizmów – głównie grzybów i bakterii.
Bardzo ciekawa jest historia kefiru w Polsce. Otóż pewna przedsiębiorcza kobieta — Klaudia Sigalina — chcąc uniknąć represji za udział w powstaniu kaukaskich górali, uciekła do Warszawy (przynajmniej tak twierdziła…). A ze sobą zabrała to, co miała najcenniejsze – ziarna kefirowe. I na Królewskiej 31 otworzyła Pierwszy Specjalny Zakład Kefirowy. Kefir sprzedawany był jako produkt… leczniczy. Podobnie jak wodę mineralną w sanatorium. Pawilon, w którym go sprzedawano, znajdował się w Ogrodzie Saskim. W 1896 roku na warszawskiej wystawie higienicznej (w miejscu dzisiejszego gmachu głównego Politechniki Warszawskiej) wytwórnia otrzymała złoty medal. Kefir sprzedawano też w podwarszawskiej miejscowościach wypoczynkowych np. w Otwocku czy Świdrze. Wytwórnię rodzina Sigalinów posiadała również w Lublinie, Łodzi i Ciechocinku. Po śmierci Klaudii firmę przejęły dzieci. Ciekawostką jest, że wnuk Klaudii – Józef Sigalin był znanym architektem i kierował po wojnie Biurem Odbudowy Stolicy.
Co kefir „leczył”? „Farmakologja Felczerska” z 1910 roku mówi, że: połączeniu z mleczanem żelaza był na wzmocnienie, z dodatkiem pepsyny był idealny „przy katarze chronicznym i nietrawienności żołądka u skrofulicznych dzieci, suchotników, niedokrwistości” A kefir z arsenem „przy nerwowych, skórnych chorobach, malarji i przy powstrzymaniem odżywianiu, przy katarach chronicznych żołądka i kiszek, przeciw wymiotom, przy cholerze dziecięcej, raku żołądka, cukrzycy i suchotach płuc”. Słowem panaceum! Acz tego ostatniego radziłbym nie próbować…
Wiemy dziś, że kefir poprawia trawienie, zawiera wapń, witaminy B, działa antywirusowo, antybakteryjnie, wspomaga pracę układu nerwowego, odpornościowego, obniża poziom cholesterolu, gasi pragnienie. I co wie prawie każdy… łagodzi kaca.
Historia pieprzu

Pieprz jest jedną z najstarszych znanych przypraw. Znany był już w starożytności. Uprawiany głównie w Azji był cennym towarem handlowym. W średniowieczu jego cena była tak wysoka, że na pieprz stać było najbogatszych ludzi – władców, arystokratów i najwyższych dostojników kościelnych. Co ciekawe był nie tylko używany w kulinariach, ale i w innych dziedzinach. Przyrządzano z niego napoje magiczne i antidota na trucizny – oczywiście nie działały. Roztworu pieprzu używano do leczenia oczu. Też nie działało. I raczej bolało… Za to z powodzeniem pieprz działał jako środek antykoncepcyjny. Zalecano wlewać roztwór pieprzu lub wkładać jego ziarenka w drogi rodne, lub posypywać pieprzem penisa… Zatem zazwyczaj nie dochodziło do stosunku 😊
Po odkryciu Ameryki i nowych dróg morskich pieprz potaniał i z czasem stał się jednym z najpopularniejszych dodatków do potraw. Dziś pod nazwą pieprz znamy kilka rodzajów przypraw. Niektóre nie mają nic wspólnego z rośliną, jaką jest pieprz.
🔸 Pieprz czarny – owoce są zbierane, gdy są jeszcze niedojrzałe, a następnie suszone na słońcu i fermentowane co powoduje, że stają się czarne i pomarszczone.
🔸 Pieprz biały – owoce są zbierane po dojrzewaniu. Nasiona są poddawane procesowi moczenia, co pomaga usunąć zewnętrzną warstwę i odsłonić biały miąższ
🔸 Pieprz zielony – owoce są zbierane, gdy są jeszcze świeże i niedojrzałe i najczęściej marynowane
Wszystkie trzy powyższe to owoce tej samej rośliny piper nigrum.
Mamy również:
🔸 Pieprz czerwony – to owoce brazylijskiego drzewa pieprzowego. Z rośliną, z której otrzymujemy pieprz czarny, nie ma nic wspólnego. Owoce tego drzewa są podobne do pieprzu i pikantne. Stąd ich nazwa.
🔸 Pieprz cayenne – to przyprawa wytwarzana z papryki cayenne
🔸 Pieprz cytrynowy – to nazwa mieszanki przypraw: pieprzu czarnego i białego, cebulki, czosnku, skórki cytryny, kukurydzy, pasternaku i kwasku cytrynowego
🔸 Pieprz ziołowy – mieszanka mielonych owoców kolendry, kminku, ostrej papryki, gorczycy białej oraz majeranku
🔸 Pieprz syczuański – to owoce drzewa z rodziny rutowatych. Używany w Chinach np. w potrawach w 5 smakach
🔸 Pieprz długi – dziś już nieco zapomniany, ale dawniej niezwykle popularny na całym świecie. Podobny w smaku i wyglądzie do pieprzu czarnego.
Co ciekawe pieprz urządził się też w języku polskim. Co ja pieprzę?! Znakomicie się urządził! Pisał o nim choćby Gombrowicz: „Nie pieprz, Pietrze, pieprzem wieprza, Wtedy szynka będzie lepsza”. Piernik – to słowo pochodzi od „pieprzu” – w oryginalnym składzie był pieprz. Uciekamy „gdzie pieprz rośnie” i wykonujemy np. ten-teges inne czynności – pikantne i pieprzne…
Historia gęsiny

W czasach pogańskich jej przyloty były częścią kultu solarnego – zwiastowały nadejście wiosny. Egipcjanie wierzyli, że słońce wykluło się z pra jajka. Faraon po śmierci odlatywał jako gęś. Ceremonia namaszczenia nowego władcy rozpoczynała się od wypuszczenia gęsi na wszystkie 4 strony świata. Rzymianie z wdzięczności za ostrzeżenie przed najazdem Galów, przewozili gęsi w lektykach. Mięso dzikich gęsi uratowało angielskich osadników w Wirginii przed głodem – podpatrzyli je u Indian Powhatan.
Na dworze Karola VI każdego dnia zjadano 600 kurczaków, 400 gołębi, oraz 500 gąsek, a królowa wraz ze swoim dworem i dziećmi pochłaniała dodatkowe 36 gęsi.
Upieczenie gęsi wymagało dużego pieca, co w miejskich mieszkaniach często było niemożliwe. W części Europy zazwyczaj zatem zanoszono gęś do piekarza. W „Opowieści wigilijnej” Dickensa, dzieci Cratchitów głośno wołały, że z piekarni doszedł intensywny zapach ich pieczonej gęsi.
W Polsce tradycja spożywania gęsi ma długą historię, a dzień św. Marcina jest znany z masowego uboju gęsi. Przysłowie „Na Marcina gęś do komina” odnosi się do zwyczajów, które wywarły wpływ szczególnie na przygotowywanie czarnej gęsi – barwionej zwęgloną słomą – dumy staropolskich stołów. Uroczystość odbywała się 11 listopada, ponieważ młoda gęś, wykluwająca się wiosną, osiągała doskonałą masę mięsną po ośmiu-dziewięciu miesiącach, i 11 listopada sprawdzano, czy gęsi będą dobre na Boże Narodzenie.
Na dworze Jana III Sobieskiego gęś była regularnym daniem. Rozróżniano gęś karmną, czyli tuczoną i podawaną królowi, oraz gęś dworną, biegającą po podwórzu, która trafiała na mniej honorowe uczty. Zdarzało się, że przed królewskim stołem stawiano 2 gęsi, a 12 września, podczas rocznicy bitwy pod Wiedniem, ich liczba wzrastała do 4. Za czasów Augusta III Jędrzej Kitowicz zauważa: „Gęś czarna wyszła z mody”. Wtedy podawano ją głównie na uroczystościach pogrzebowych. A gdy już lądowała na stole, jej kolor nadawano nie z palonej słomy, ale z miodu i cytryny.
Gęś zajmowała również ważne miejsce w kuchni żydowskiej. Jej tłuszcz był jedynym koszernym smalcem. Popularnym daniem były gęsie pipki — nadziewane szyjki lub żołądki, w obydwu przypadkach smakowite. Obecnie najczęściej spożywana jest gęś tuczona owsem. Mięso takiej gęsi zawiera znaczną ilość cynku stymulującego produkcję melatoniny, sprzyjając lepszemu snu, oraz serotoniny, podnoszącej nastrój. Co ważne dla panów, cynk ten wpływa również na produkcję męskich hormonów oraz poprawia sprawność seksualną. Ponadto gęś dostarcza żelaza, magnezu, fosforu, a także witamin z grupy B oraz A, E, D i PP ora kwasu oleinowego, który według badań obniża poziom cholesterolu, co dodatkowo potwierdza jej zdrowotne walory.
Historia dań (nie)polskich

Kuchnia polska jest… mało polska. Przesuwające się granice Rzeczpospolitej oraz wielokulturowość powodowały przenikanie się regionalnych kuchni. I dziś mamy mnóstwo potraw z geografią w nazwie. Oto ich przegląd:
🔸 Chłodnik litewski – Faktycznie pochodzi z Litwy. Rozpowszechnił się na ziemiach polskich wraz z pojawieniem się dynastii Jagiellonów. Pierwsze wzmianka o chłodniku pojawia się w „Panu Tadeuszu”: Podano w kolei wódkę, zaczem wszyscy siedli i chołodziec litewski milczkiem żwawo jedli.
🔸 Placek po węgiersku – Danie raczej z Podhala, gdzie placki ziemniaczane są bardzo popularne. Sam gulasz w potrawie niezupełnie jest taki jak gulasz węgierski – każdy gotuje go według własnego gustu. Jednak sama nazwa jest węgierska. A gulasz w placku zapewne jest inspirowany kuchnią węgierską.
🔸 Fasolka po bretońsku – A gdzie jest Bretania? We Francji. Tyle że potrawy takiej tam nie ma i nie było. W zasadzie nie wiadomo skąd się wzięła ta nazwa. Być może ma to związek z pojawieniem się podobnej potrawy we Francji gotowanej na bazie fasolki z puszki przywożonej z Wielkiej Brytanii w XIX i XX wieku?
🔸 Ryba po grecku – Zupełnie nieznana w Grecji. W dawnej kuchni polskiej był sos grecki na bazie podobnych składników. Pewnie połączono sos z rybą… Tak czy inaczej, potrawa popularna w każdym polskim domu tak bardzo, że często jest tradycyjnym wigilijnym daniem.
🔸 Pierogi ruskie – Pochodzą z Galicji Wschodniej, czyli z Rusi Czerwonej. Nie są więc rosyjskie! Co ciekawe w Ukrainie bywają nazywane… polskimi. Są obiektem dowcipu politycznego: „Kto zamawiał ruskie? Nikt. Same przyszły!”
🔸 Barszcz ukraiński – Wywodzi się z kuchni dawnych Słowian. Dopiero poprzez Kozaków w zmodyfikowanej formie wszedł na stałe do kuchni ukraińskiej. A że Ukraina to kraj ogromy i piękny, to wersji barszczu jest mnóstwo: jarski, z rybą, z mięsem, z fasolą… W XVI wieku do Rosji barszcz zawiózł Iwan Mazepa – hetman ukraiński. Stał się tak popularny w Rosji, że do dziś toczy się spór o to, czyja to potrawa narodowa.
🔸 Karp po żydowsku – Potrawa polska! A dokładnie to polskich Żydów i ich wielowiekowej tradycji. W krajach ościennych potrawy takiej nie było albo była nieco inna. Granicę między tym, jak przyrządzano karpia po żydowsku, nazywano gefilte fisz.
🔸Bawarka – Jak nazwa wskazuje 😊 pochodzi z… Francji. Nazwa bawarka pochodzi od słowa francuskiego Bavarois oznaczającego mieszkańca Bawarii. A bawarka była herbatą z mlekiem albo… herbatą paloną jak tytoń! Do Polski trafiła poprzez Stanisława Augusta Poniatowskiego – wielkiego frankofila.
🔸Śledź po japońsku – Polski i to jeszcze jak! Najprawdopodobniej pierwszy raz został przyrządzony w „Jamie Michalika” dla uczczenia zwycięskiej bitwy Japonii nad Rosją w 1905 roku. A że Rosja była wówczas zaborcą, to potrawa szybko zyskała popularność w całej Polsce. Zwłaszcza w czasach PRL – była tania i prosta.
🔸Sałatka szwedzka – Sałatka z pokrojonych ogórków w zalewie. Znana w Szwecji jako smörgåsgurka. Ale smakuje zupełnie inaczej. Zapewne była inspiracją do polskiej wersji, w której do ogórków dodaje się marchew i cebulę.
🔸Gulasz angielski oraz konserwa tyrolska – Konia z rzędem temu kto wyjaśni pochodzenie tych nazw! Z Tyrolem i Anglią nie mają nic wspólnego. Ciężko mi sobie wyobrazić angielskiego gentelmena w meloniku albo jodłującego Tyrolczyka przy tych konserwach…
🔸Sernik wiedeński – Sernik nie jest pochodzenia wiedeńskiego ani austriackiego. Pieczono go już w starożytności. Zagościł jednak na dworze wiedeńskim na dobre. A stamtąd do Polski najprawdopodobniej sprowadził go najpopularniejszy Polak w Austrii – Jan III Sobieski
🔸 Lody włoskie – Nazwa pochodzi od włoskich maszyn do robienia lodów używanych w Polsce w latach 30-tych. Same lody nie są włoskie. Znane były już w starożytnych Chinach.
🔸Pieczeń rzymska – We Włoszech pieczeń rzymska Porchetta Romana to po prostu kawałek pieczonego mięsa wieprzowego. Jej związek z pieczenią rzymską w Polsce jest nie do końca jasny. Co więcej, pieczenią rzymską nazywany jest też podłużny klops
🔸Włoszczyzna – Czy włoszczyznę do Polski sprowadziła królowa Bona? Niezupełnie… Sałatę i kapustę sprowadziła pewnie już Dobrawa. Marchewkę i pietruszkę znano kilka wieków wcześniej. A Bona bardzo chciała wprowadzić inne warzywa do kuchni polskiej. Tyle że… nikt ich nie chciał jeść. Polska szlachta jadła tłusto i dużo i na Wawelu śmiano się z „Włoszków co cienko jadają”. Zatem Bona sprowadzała warzywa i owoce w ogromnych ilościach, ale tylko na własne potrzeby. Zaczęto je jednak uprawiać powszechnie dopiero 200 lat później. Nazwa „włoszczyzna” jest jednak całkowicie polska i nieprzetłumaczalna na żaden język.
🔸Kapusta pekińska i włoska – Pierwsza pochodzi z Chin, druga z Włoch. Jednak te, które jemy zazwyczaj pochodzą z polskich upraw.
🔸Śliwka węgierka – Jest z Azji, a do Polski przywieziono ją najprawdopodobniej z Węgier. Ciekawe, czy Węgrzy mają śliwkę polkę?
🔸Berlinki – Bynajmniej nie z Berlina. Polskie parówki! A te były dawniej zwane frankfurterkami. A te faktycznie pochodzą z Frankfurtu i były już wytwarzane w XIII wieku. A frankfurterki to jeszcze inne kiełbaski.
🔸 Sos tatarski – ani polski, ani tatarski bo rodem z Francji XVIII wieku. A że był ostry, to skojarzył się z barbarzyńskimi Tatarami i taką nazwę mu nadano.